niedziela, 25 września 2016

Tropiciel cz. 1 (One shot +18)

Wiedziałem, że znów mnie znajdzie. Dzieci nocy i wilkołaki toczą ze sobą odwieczną wojnę. Jednak nigdy nie wybierają sobie jednego celu, dlatego moja sytuacja jest pod tym względem wyjątkowa. Niestety ten stary i potężny wampir nie wiadomo dlaczego tropi mnie od kilkunastu lat. Zabicie go nie wchodzi w grę, ponieważ moje umiejętności nie dorównują mu nawet w połowie, w końcu jestem niedoświadczonym 17 letnim wilkołakiem nie powinienem się nawet porównywać do sześćset letniego wampira. Gdyby udało mi się znaleźć watahę, może wtedy wspólnie moglibyśmy myśleć o pozbyciu się tego problemu, niestety znalezienie jakiejkolwiek watahy w obecnych czasach graniczy z cudem. Dlatego jedyne co pozostaje mi robić to uciekać, co jakiś czas tocząc z nim krótkie walki, w których jedynym dotychczasowym sukcesem było zadrapanie mu oka, za co zresztą niedawno srogo mi się odpłacił łamiąc mi prawie wszystkie żebra. Teraz znowu mnie znalazł, jest w tym mieście, wyczuwam jego obecność. Jednak nie mogę uciec dopóki tutejszy kowal nie naprawi mojego srebrnego miecza, jedynej broni przeciwko dzieciom nocy.
---
Mijają godziny, a ja siedzę w pokoju, denerwując się, ponieważ broń będzie gotowa dopiero rankiem, co oznacza że całą noc spędzę całkiem bezbronny i pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie pojawi się do tego czasu. Pod postacią wilka byłbym wstanie mu uciec ale przeobrażenie pochłania zbyt dużo energii bym wytrzymał całą noc ucieczki. Kurde... kolejny plan na nic. Siedzę oparty o ścianę naprzeciwko balkonu, to jedyne niezabezpieczone wejście. Oglądam zachód słońca, lecz na szelest liści wywołany przez odlatującego ptaka dostaje gęsiej skórki. Nigdy jeszcze nie byłem tak bezbronny jak teraz.
---


Na dworze już dawno zapanował mrok jednak nie ruszam się by zapalić światło,  wolę mieć przygotowany wzrok na wypadek gdyby przyszło mi w tych ciemnościach uciekać. Nie wiem dlaczego, ale coraz bardziej się denerwuje. Moje ręce zaczynają drżeć. Czy ja się boję? Niemożliwe. Letni wiatr delikatnie porusza liśćmi. A serce co chwila uderza z taką mocą w moje ledwo zagojone żebra, że krzywię się z bólu. Każdy kolejny powiew sprawia mi coraz większy ból i wzmaga we mnie to uczucie... uczucie strachu? Po raz pierwszy siedzę kompletnie bezbronny czekając na śmierć z jego rąk. Na coś czego udało mi się uniknąć tyle razy, czyżby miarka się przebrała? 
Coś poruszyło się po prawej stronie domku. Wstaje, dysząc głośno. W mojej głowie odbija się echem łopotanie serca. Które właśnie gna przez wszystkie moje żebra, a ja opieram się o ścianę przeszywany co chwila bólem. Cały czas nie spuszczam wzroku z balkonu. W końcu dociera do mnie że to koniec mojego życia... gdy w progu pojawia się wysoka sylwetka. Czarne włosy falujące na wietrze okalają jego bladą twarz i spadają nieznośnie na złote oczy wpatrujące się wprost we mnie. Stoję jak wryty w głowie mając tylko jedną myśl. Już nie żyje.
Kolejna fala bólu w piersi, powoduje że obsuwam się na ziemie. On wyjmuje miecz i wolnym krokiem zbliża się do mnie. Czy tak przyjdzie mi umrzeć? Klęcząc przed nim i drgając z bólu. Czuję jak jego ostrze ląduje tuż pod moją twarzą i pcha ją do góry. Nie mając nic do stracenia spoglądam na niego, próbując nie ujawnić jak bardzo cierpię. Jego wzrok nie wyraża emocji i przechodzi mnie na wylot. Dziwię się gdy klęka przede mną, jednak mój mózg od razu podsuwa mi kolejny plan ucieczki. Chwilę jeszcze przyglądam się mu zaciskając zęby z bólu, gdy zbieram w sobie resztki energii i rzucam się na niego. Tak jak myślałem ląduje na podłodze a ja mam chwile by spróbować dobiec do okna. Nadziej opuszcza mnie po paru sekundach, bo dopada mnie i powala na podłogę. Chwytam jego barki próbując uwolnić się z uścisku lecz na marne. Jego muskularne ręce oplatają mnie, tak skutecznie że nie mogę się ruszyć, po czym jego usta gwałtownie wbijają się w moje. Tym ruchem pozbawia mnie myślenia, nie wiem co się dzieje, dlatego nie próbuje mnie zabić. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie zauważam gdy jego język wpycha się pomiędzy moje wargi i zaczyna bawić się moim. Jest taki ciepły i mimo natarczywości, delikatnie muska palcami kawałek brzucha wystający spod podwiniętej koszulki. 



Zanim dociera do mnie co w ogóle robię. Leże już pozbawiony koszulki na podłodze obdarowywany namiętnymi pocałunkami wpierw składanych na mojej szyi, później wyznaczającymi szlak do mojej klatki piersiowej i niżej aż do rozporka. Próbuję się mu oprzeć, ręką zasłaniam usta z których co chwila rozbrzmiewają jęki. Z całych sił staram się przewrócić na brzuch, co tylko pogarsza moją sytuacje. Teraz jedną ręką przytrzymuje mi twarz nie odrywając ust od mojej szyi. Drugą zaś wsunął tuż pomiędzy moje nogi. Potem powoli jechał palcami w górę. Podniecił mnie do tego stopnia, że moje spodnie zaczęły mnie nieprzyjemnie opinać. Nie miałem pojęcia jak wytłumaczyć to co właśnie się dzieje, choć w tej chwili nie byłem już w stanie się nad tym zastanawiać. Mój mózg kompletnie pochłonęły jego palce bawiące się moim sutkiem. Jego wargi przylegały do mojej skóry. A mój penis płonął tak samo jak reszta ciała. Moje podniecenie wzmagały jego ciche jęki coraz częściej wydawane przy każdym moim ruchu. On też był już twardy. Dlatego odwróciłem się i dosiadając go zacząłem pieścić mu szyję językiem. Puścił mnie tylko na chwile by zrzucić z siebie koszule i rozpiąć rozporek. Po czym złapał moje ruszające się biodra, i przycisnął je do siebie. Wydałem głośny jęk rozkoszy. Szybko rozpiąłem rozporek. I ten ruch spowodował że przestał mnie całować, patrzył wprost na mnie. Jego oczy się zmieniły, zagościły w nich emocje. Wyraźnie mnie pragnął... nie widziałem jak to możliwe, po tym wszystkim co przeżyliśmy. Lecz ja także to czułem... mimo naszych potyczek zawsze pozwalał mi uciec, a ja mimo że bałem się jego w głębi cieszyłem się z naszych pojedynkó. Był wampirem dlatego naturalne było że jego obecność pobudzała mnie lecz nigdy nie czułem do niego takiej samej odrazy jak do innych jemu podobnych. Siedzieliśmy tak patrząc sobie w oczy próbując wniknąć nawzajem do swoich dusz. 
- Wystarczy jedno słowo a przestanę. - wyszeptał wplatając ręce w moje włosy i delikatnie dotykając wargami mojego nagiego obojczyka.